top of page

"Królestwo dusz" - Rena Barron || Książki przy Róży


Witajcie Różyczki!

Na dzisiaj przygotowałam dla was recenzję książki pt. „Królestwo dusz”, autorstwa Reny Barron. Przyznam, że bardzo długo zajęło mi przeczytanie jej – trochę się z nią niestety przemęczyłam…


Zanim jeszcze zaczniemy…

Książkę tę udało mi się kupić dosyć tanio, bo w trakcie promocji na stronie wydawnictwa jaguar i muszę wam bardzo polecić ich stronę, bo bardzo często mają tam promocje, które sięgają nawet zniżek do 50 czy 70 procent. Możecie u nich znaleźć kilka ciekawych pozycji, w tym całą serię „Okrutny książę”, która mi osobiście bardzo przypadła do gustu i której recenzję możecie także znaleźć na tym blogu – na przykład o tutaj: [klik!]

Skoro jednak już mówię o tanich książkach, to wspomnę też o super możliwości, jaką są biblioteki, ponieważ po kilku rozmowach ze znajomymi, zauważyłam, że nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak fajna jest to czasem opcja. Jeśli więc macie gdzieś niedaleko siebie bibliotekę, to bardzo polecam skorzystać z książek, które możecie tam znaleźć, zwłaszcza jeśli macie jakieś dobrze „wyposażone” biblioteki, albo, jak ja, dobry kontakt z bibliotekarzem_ką. Ja sama często korzystam z bibliotek i wiele książek, które wam tutaj prezentowałam znalazłam właśnie w najbliższej bibliotece!


Ale teraz przejdę już może do książki…

Możemy tutaj przeczytać historię szesnastoletniej Arrah – córki dwóch potężnych szamanów, wywodzących się z bardzo potężnych rodzin. Mimo tego bardzo magicznego rodowodu nastolatka nie ma takich zdolności, a bardzo ich pragnie. Mimo że widzi magię, otaczającą jej bliskich i spokojnie opływającą wokół wszystkiego, to sama nie potrafi jej złapać i pokierować tak, jakby chciała. Dlatego też, kiedy dowiaduje się, że w jej rodzinnym mieście giną dzieci, a wysoko uzdolnieni jasnowidze, w tym jej matka – ka-kapłanka – nie są w stanie nic zrobić, czuje się bezsilna. Kiedy do zaginionych dzieci dołącza jej przyjaciel, a nawet można go nazwać jej przyszywanym młodszym bratem, jest w stanie zrobić wszystko, żeby zyskać upragnioną moc i ocalić swojego przyjaciela, a przy okazji też inne dzieci.


Świat, w którym rozgrywa się akcja tej książki jest oczywiście pełen magii. Jest on podzielony na Królestwo, którego mieszkańcy wierzą w orisze, którzy w przeszłości mieli ocalić ludzkość przed złymi demonami, a przede wszystkim przed Królem Demonów, oraz Plemiona, dokładniej pięć plemion, magicznie uzdolnionych, dzięki Hece – to właśnie w niego wierzą mieszkańcy tych ziem, nie wierzą oni za to w orisze. Oczywiście w Królestwie znajdują się mieszkańcy plemion – Arrah i jej rodzice wywodzą się właśnie z tych ziem, ale także kilkoro jej przyjaciół. Dlatego też główna bohaterka zdaje się nie pasować w obu miejscach – wierzy i w Hekę, i orisze, ale także mieszka w stolicy Królestwa – Tamarze, trzymając się zwyczajów i tradycji zarówno swoich rodzimych, plemiennych stron, ale też tych, w których się wychowała – Tamarskich.


Skoro już tak się zagłębiłam w ten temat, to może opowiem wam coś dokładniej o samych bohaterach…


Zacznę od Arrah, o której już wspomniałam. Jest ona córką Arti i Oshee’go, czyli jednocześnie należy do plemion Aatiri i Mulani, z których pochodzili jej rodzice. Jak wspominałam – jej rodzina ma naprawdę potężny magicznie rodowód, dlatego też nie może sobie ona wybaczyć tego, że to właśnie jej Heka nie obdarzył takim darem, jakiego zawsze pragnęła. Zdaje się, że najbardziej zawiedzioną z tego powodu nie jest sama bohaterka, a jej matka. Od samego początku zdaje nam się, że wprost nienawidzi ona swojej córki, bo nie jest chociaż trochę tak potężna, jak ona sama. Czy zakłada mylnie, czy nie – nie mi teraz to oceniać… Arrah od samego początku książki jest krytykowana za brak swoich zdolności, czy to przez matkę, czy plemiennych rówieśników, a nawet zwyczajnych mieszkańców plemiennych ziem. Arrah ma bardzo małe grono przyjaciół, a jej najlepszym przyjacielem, jak go nazywa, jest Rudjek – syn wezyra, który jest największym wrogiem jej matki. Oczywiście, jak możecie się domyślić, z biegiem czasu Arrah zaczyna w Rudjeku zauważać nie tylko przyjaciela, a także miłość swojego życia.


Jeśli miałabym coś powiedzieć wam o Arrah, to w jak największym skrócie powiem wam, że jest nudna. Większość jej działań jest głupia, bezmyślna i nieuzasadniona, poza tym bohaterka zmaga się z naprawdę wielkim kompleksem bohatera, co ciągle jest gloryfikowane i… nie podoba mi się, zwyczajnie. Czytając, miałam wrażenie, że jest ona nawet taka… pusta – jest tylko napisaną przez kogoś postacią, powstałą w czyjejś głowie i nawet nie próbuje się jakoś wybić z tego, ożywić!, i… ja wiem, że to brzmi dziwnie, ale mi samej, najlepiej czyta się książki, w których bohaterowie sprawiają chociaż wrażenie prawdziwych – mają swoje własne myśli, uczucia, wspomnienia, przemyślenia, sekrety, które też przed nami chowają. Arrah jednak jest jak otwarta książka w najgorszym tego znaczeniu. Ponadto jest zwyczajnie głupia, nie zauważa jakiś prostych rozwiązań swoich problemów, ciągle się nad sobą użala i zamiast próbować jakoś wybrnąć z trudnych sytuacji, ciągle tylko narzeka i wpakowuje się w coraz to trudniejsze.


Naprawdę szczerze mogę powiedzieć, że jest jedną z gorszych głównych bohaterek, które znam – a przypomnę – jestem z pokolenia, namiętnie czytającego Wattpada.


Jej najlepszym przyjacielem, jak sama mówi, jest Rudjek – i naprawdę nie pogniewałabym się, gdyby to on był głównym bohaterem… Jest bardziej skomplikowaną postacią, też nie jest on najmądrzejszy i może nie podejmuje najbardziej przemyślanych decyzji, ale ma w sobie to „coś”. Ma jakieś swoje tzw. „back story”, którego też nie do końca jest świadomy i w jakiś mniejszy lub większy sposób jest naprawdę ciekawy. Jego pasją jest walczenie na arenie i niestety nie ma żadnych scen, opisanych w książce, w których chłopak faktycznie walczy na tej arenie i przyznaję, że chciałabym jakąś drobną chociaż scenkę, w której chłopak zmaga się jakoś z przeciwnikami na arenie i wygrywa, zamiast kolejnych, praktycznie ciągle tych samych, przemyśleń Arrah.


Bo właśnie to w tej książce ciągle mi przeszkadzało.


Rozumiem, że bohaterka miała swoje problemy i jest to okej – każdy z nas ma swoje problemy, dotyczące relacji z innymi, często właśnie z rodziną, tak jak ona, albo ze swoimi zdolnościami, również jak ona, czy tam ze swoim wyglądem, albo charakterem,… w każdym razie, każdy z nas ma swoje własne problemy. I może faktycznie miałoby to jakąś wartość terapeutyczną, gdyby zamiast ciągłego narzekania i nawet nie próbowania ich w jakikolwiek sposób rozwiązać (nawet nieskutecznie), pojawiły się jakieś próby, przykłady rozwiązań i zamiast ciągłych konfliktów, przeszkód i dziwnych wątków – jakiś postęp, nadzieja na lepszą przyszłość. Ogółem – wątki, które coś wnoszą…


Dla mnie, cała ta książka była też strasznie przewidywalna.


Zawsze na początku każdej książki robię sobie – sama dla siebie – listę, w której przewiduję, jak może się potoczyć fabuła i jak może się zakończyć książka, i oczywiście później ją coraz bardziej aktualizuję, im dłużej czytam. I na tych listach zawsze zaczynam od najprostszych, najbardziej banalnych spekulacjach, a później przechodzę do tych bardziej skomplikowanych. Oczywiście wiadomo, że nawet te banalne spekulacje, im więcej dostaję informacji, tym bardziej je dopracowuję. W każdym zaś razie w „Królestwie dusz” spełniły się wszystkie te, najbanalniejsze przewidywania. I chciałaby was tutaj okłamać, że to ja jestem po prostu takim wybitnym umysłem, ale tak nie jest… Fabuła jest tak oczywista, tak prosta i tak nudna, że nawet w opisie tej książki mieści się praktycznie ¾ całej zawartej w niej treści.


Nawet ja tutaj nie zdradzam wam tych szczegółów, jakie są w opisie, bo mam wrażenie, że to jest już spojlerowanie, ale jak chcecie sobie go przeczytać to tutaj macie link do strony, poświęconej tej książce, na lubimyczytać.pl – [klik!].


Wracając, mam wrażenie, że w całej tej 400-stronicowej książce jest zbyt dużo wątków, niekoniecznie potrzebnych, w ogóle nic nie wnoszących, a nawet mogę pokusić się o stwierdzenie – nieciekawych, i jedyna akcja, jaka tak naprawdę się rozgrywa w jakiś ciekawy sposób i jest w jakiś sposób nawet emocjonująca to króciutki fragment na samym końcu.


I najgorsze w tym, dla mnie, jest to, że ta książka mogłaby być ciekawa.


Bo nawet na samym początku, mówię tutaj o prologu i kilku pierwszych rozdziałach, wszystko zapowiadało się bardzo ciekawie. Ja też bardzo lubię książki fantasy, osadzone w jakimś magicznym świecie z innymi krainami, bogami i też przede wszystkim magią – a tutaj to wszystko to był inny świat – plemiona, które same w sobie są, przynajmniej dla mnie, interesujące, religia, którą można by było nieco bardziej wytłumaczyć i też zrobiłoby to świetny, bardzo rozbudowany wątek, oraz magia, która jest moim zdaniem inna, niż ta opisywana w większości znanych mi książek. I gdyby autorka bardziej skupiła się na rozwinięciu tego świata, pokazaniu go nam oczami bohaterki, pokazaniu nam bardziej kultury tego świata i tej magii właśnie, którą sama bohaterka nie była obdarzona, ale przecież bardzo dobrze ją widziała i otaczała ją z każdej ze stron, to sama książka byłaby znacznie ciekawsza i znacznie przyjemniejsza też do czytania.


Teraz jak o tym myślę, to nawet gdyby skupiono się bardziej na samym tym zakończeniu historii i tym, co się z główną bohaterką działo i co takiego skrywał przed nią świat, to już cała ta opowieść byłaby znacznie lepsza.


Dlatego też teraz waham się przed zakupem i przeczytaniem kolejnej części, która nie tak dawno pojawiła się w księgarniach. Jeśli będzie ona bezpośrednią kontynuacją zakończenia i właśnie tym, czego oczekiwałam od tej części, to bardzo chętnie ją przeczytam i dowiem się, co się później stało, natomiast jeśli ma to być kolejna część użalania się Arrah nad sobą, to szczerze wolę już przeczytać jakiegoś harlequina, bo nawet to, mam wrażenie, jest nieco lepszej jakości.


Szybko to teraz podsumuję, żeby nie zabierać wam więcej czasu na moje narzekania, tym razem…

A więc oczekiwałam czegoś lepszego. Oczekiwałam dobrej książki fantasy o ciekawym świecie, przepełnionym jeszcze ciekawszą magią i tragedią, która spadła na główną bohaterkę, którą będzie musiała przezwyciężyć, tymczasem dostałam nudną książkę, która składa się tylko ze wstępu i krótkiego, emocjonalnego zakończenia – który jednocześnie jest jej jedynym ciekawym fragmentem. Dostałam nudnych bohaterów bez ciekawych historii, jedynie garstka z nich ma jakiś swój przekaz i „back story”, i jestem pewna że mogłabym ich policzyć na palcach jednej ręki. „Królestwo dusz” mogę nazwać bardzo nieciekawym prologiem do ciekawej serii, a przynajmniej takiej z potencjałem. Nie mogę jednak skrytykować stylu pisania autorki – może nie jest „nienaganny” jak u chociażby takich autorów tego gatunku, jak pani Holly Black, albo pani Leigh Bardugo, oczywiście w mojej opinii, natomiast nie jest on zły – owszem, jest bardzo chaotyczny i szybki, ale nie jest najgorszy. Wątków było, jak dla mnie, zbyt dużo i były niezbyt rozwinięte, albo za bardzo rozwinięte, a cała opowieść była strasznie przewidywalna, prosta i naprawdę mało wymagająca.


Ja bardzo się z tą książką męczyłam, bardzo mnie nudziła, zwłaszcza na początku, więc nikt się pewnie bardzo nie zdziwi, jeśli poinformuję, że jak dla mnie książka zasłużyła na 4 różyczki z 10 możliwych.


To tyle, bardzo dziękuję wam za przeczytanie tej recenzji, jeśli mimo tego zdecydujecie się na przeczytanie jej, to będę bardzo wdzięczna za wiadomość z waszą opinią, czy to tutaj w komentarzu, czy na Instagramie, albo przez skrzynkę mailową – szczegóły jak się ze mną skontaktować znajdziecie na górze, w zakładce „Kontakt”, tutaj macie też link – [klik!].


A teraz ja już się żegnam i idę czytać kolejną książkę!


Do zobaczenia!

Melanie Rose

6 sierpnia 2021r.

2 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page