top of page

"Żelazna kraina" - Holly Black || Książki przy Róży


Witajcie Różyczki!

W dzisiejszym poście zajmiemy się, jak na dzień, w którym to piszę, ostatnią książką z uniwersum "Okrutnego księcia", której jeszcze nie czytałam (i nie recenzowałam). Mam tutaj na myśli - "Żelazną krainę".


Książka ta należy do serii "Elfy ziemi i powietrza" i opowiada nam o dalszych losach Roibena, Kaye i jej przyjaciela - Corny'ego.


Jest to kontynuacja "Złej królowej" - w której poznaliśmy historię Kaye i Corny'ego - oraz "Serca trolla", gdzie poznaliśmy historię Val i Luisa, i to właśnie na tą część ostatnio tak marudziłam. :) W tej ostatniej części wszystko się jednak ładnie łączy w bardzo przyjemną do czytania całość, więc myślę, że jednak było warto!


Jeśli trafiliście tu przypadkiem i nie czytaliście jeszcze "Okrutnego księcia" to bardzo polecam - tu macie moją recenzję [klik!] - jednak jej znajomość nie jest wymagana do czytania ani tej części, ani serii, do której należy. Zalecam jednak przeczytanie poprzednich części - ich recenzje też znajdują się na moim blogu [pierwsza!] i [druga!] - ponieważ, jak wspominałam wcześniej, wydarzenia się w nich pokrywają, a sytuacje często do siebie nawiązują - podsumowując, lepiej zrozumiecie zaczynając od pierwszej części!


Przyznam się też, że nie jestem w stanie opowiedzieć wam cokolwiek o tej książce nie spojlerując wam dwóch poprzednich części - a więc resztę czytacie na własną odpowiedzialność!


Ale ja już zajmę się tym, po co tu jestem, a więc opowiem wam nieco o samej książce...


Zacznę od strony "technicznej"... Moje wydanie ( wyd. jaguar ) składa się z 352 stron, jednak "Żelazna Kraina" zajmuje około 311 stron - resztę zajmuje dodatek, o którym powiem nieco później. Możecie przeczytać w niej 14 rozdziałów i prolog. W tym, jak zawsze, każdy rozdział jest opatrzony niewielką ilustracją i cytatem, nawiązującymi do treści. Znajdziemy cytaty takich osobistości jak: Plutarch, Christina Rossetti, Oscar Wilde, Charles Baudelaire, Czesław Miłosz, T.S. Elliot, czy E.E. Cummings. A na samym początku znajduje się niewielka dedykacja.


Jeśli natomiast chodzi o bohaterów...

W tej części głównych bohaterów jest troje - Kaye, Roiben i Corny i to właśnie z ich perspektyw będziemy dowiadywać się całej historii. Czasami perspektywa jednej osoby zajmuje cały rozdział, czasami jedynie fragment tego rozdziału, a później dalszą część przedstawia nam już zupełnie inna perspektywa - jestem pewna, że rozumiecie, co mam na myśli! Muszę przyznać, że bardzo lubię takie zmiany perspektyw i bardzo przyjemnie mi się to czytało, chociaż czasem faktycznie gubiłam się w tym, czyją perspektywę akurat czytam...


Ich troje raczej już znacie, bo ufam, że wszyscy, którzy to czytają przeczytali poprzednie dwie części... Ale na wszelki wypadek wam ich przypomnę!


Kaye dowiedziała się ostatnio, że wcale nie jest człowiekiem - jest podmieńcem i w tej części waha się, czy ma wyjawić swój sekret przybranej matce i babci. I jak już po tym wstępie możecie się domyślić, Kaye w tej części będzie podejmować same beznadziejne decyzje - chociaż każda w jakiś sposób zrozumiała, to jednak z szerszej perspektywy strasznie głupia. Zaczynając od głupiej przysięgi Roibenowi, na zawieraniu układu z Silarial - byłą ukochaną Roibena - kończąc. Szczerze przyznam, że bardzo lubię Kaye. Lubię jej historię i to jaka jest - jest zupełnie prawdziwa. Mimo, że nie tylko jest postacią z książki, ale także mityczną pixie. Niesamowite w niej jest to, że jest w stanie zrobić wszystko dla swoich najbliższych - nieważne, czy ma to być ich porzucenie, aby ich chronić, czy znalezienie elfa, który potrafi kłamać.


Roiben w tym czasie, przejmuje władzę na dworze Termitów. Staje się chłodny, okrutny i żądny krwi, czyli jest dokładnie taki, jaki powinien być władca tego niecnego dworu. Bo jest taki, prawda? W każdym razie... Nad jego ziemiami wciąż wisi odwieczna wojna między dwoma dworami - cnym i niecnym. A także między nim i Silarial, która nie dość, że złamała mu serce, upokorzyła go, to jeszcze jest od niego potężniejsza. I jednocześnie podczas tworzenia rozmaitych strategii jak może wygrać tę wojnę, musi martwić się o swoją pixie. Naprawdę uwielbiam relację między Kaye a Roibenem... Największym przejawem tego uwielbienia między nimi jest moim zdaniem to, jak bardzo elf chce zapewnić jej zupełną niezależność - od niego i wszystkich innych żyjących istot - przez co okropnie zranił jej uczucia. Roiben wyznaje jednak zasadę, że to właśnie Kaye jest dla niego najważniejsza. Tylko czy kiedy będzie miał szansę nie wróci do byłej ukochanej - Silarial, tak pięknej, tak mądrej i tak potężnej...?


A teraz nieco o mojej zupełnie ulubionej postaci.

Corny.

To powinno wam zupełnie wystarczyć. Cornelius jest postacią jedyną w swoim rodzaju i naprawdę całkowicie go uwielbiam. Uwielbiam dynamikę jego postaci - to, że ciągle podejmuje złe decyzje, to że ciągle pakuje się w kłopoty, to, że tak strasznie nienawidzi elfów, a jednak wciąż kocha przecież Kaye całym swoim sercem. Jak pewnie pamiętacie - siostra Corny'ego została zamordowana właśnie przez Mały Ludek, a sam Corny w poprzedniej części został strasznie wykorzystany przez jednego z elfów. Stąd też w tej części staje się dla nich strasznie brutalny. Nienawidzi ich całym sercem i nikt z nas nie powinien się temu dziwić.

W każdym razie jeśli nie zachęciłam was jeszcze w żadnym stopniu do przeczytania "Żelaznej krainy" to zachęcam zrobienie tego dla samego Corny'ego. To jest naprawdę po prostu najlepsza postać jaką można napisać. Ma świetne poczucie humoru (a przynajmniej mi bardzo ono odpowiada) ma motywy, ma pokusy i niedoskonałości, przeszedł swoją własną przemianę (i to kilka razy) oraz jest zwyczajnym prostym człowiekiem, który żyje w świecie pełnym elfów. Za sam ten wyczyn należy mu się niesamowity szacunek...


Tyle jeśli chodzi o postaciach nieco bardziej szczegółowo, jednak jeśli chodzi o ogóły to ponownie uwielbiam bohaterów tej książki. Są prawdziwi - jak to się mówi - aż do bólu. Mają naprawdę zwyczajne problemy na przemian z tymi zupełnie w normalnym świecie niespotykanymi, a mieszają się one ze sobą w tak naturalny sposób, że to aż niesamowite. Mówią zwyczajnie naturalnie, myślę, że większość z was w ten sam sposób rozmawia w ten sam sposób ze swoimi znajomymi, co Kaye rozmawia z Cornym.


Uwielbiam też podejście autorki do wszelkich wątków romantycznych - to, że miłość nie następuje z dnia na dzień, że trzeba do niej dojrzewać, że mamy związki, które są mniej i bardziej toksyczne, czy mniej i bardziej wymagające - nieważne, czy jesteś mitycznym elfem, czy zwyczajnym człowiekiem.


Także mamy tutaj bardzo dobrze rozwinięte wątki przyjaźni oraz więzi między rodzeństwem - akurat tutaj mamy do czynienia z różnymi typami takiej więzi, bo inaczej wyglądało to między Silarial a Nicnevin, inaczej między Cornym a Janet, a jeszcze inaczej między Roibenem i Ethine. W jakiś sposób uważam to za rozwijające i bardzo podoba mi się ten "detal".


Podsumowując, bardzo podobała mi się ta część, zwłaszcza po zawodzie, który przeżyłam przy ostatniej. Lubię to, jak ładnie łączą się te trzy części razem ze sobą (swoją drogą, jeśli zdobędziecie wszystkie trzy książki, położycie je okładkami do góry i przyłożycie do siebie to zauważycie, że ilustracje się połączą), wątki oraz bohaterów. Podobało mi się podejmowanie przez nich głupich decyzji i później próby odwrócenia ich negatywnych konsekwencji. Naprawdę uważam, że książka jest dobra. I jasne znalazłam tam kilka "niedoskonałości", jednak nie zraziły mnie one aż tak bardzo, jak chociażby w poprzedniej części.


Stąd też moja ocena, pewnie dla niektórych bardzo adekwatna - 8 różyczek z 10 możliwych.


I tym razem to jeszcze nie wszystko.

Jak wspominałam wcześniej na samym końcu znajduje się jeszcze dodatkowe opowiadanie. Nosi ono nazwę "Żale Lutie-Loo" i jak możecie zgadywać opowiada właśnie o Lutie-Loo, maleńkiej elfce, towarzyszącej Kaye od samych początków jej życia.


Nie opowiem wam zbyt dużo o treści, ponieważ gdybym zaczęła to nie mielibyście, co czytać - jest ono dosyć krótkie... Zaczyna się jednak w taki sposób, że mała Lutie-Loo dostaje bardzo ważną misję, taką prawie-nie-do-spełnienia. To czy jej się uda czy nie - musicie sobie doczytać, jednak mogę wam zdradzić, że mamy tutaj bardzo spore nawiązania do "Okrutnego Księcia", po raz kolejny bardziej tłumaczącą nam co takiego działo się na dworze Elfhame.


Bardzo przyjemnie czytało mi się te kilka stron, nie wiem nawet czy nie przyjemniej niż samą "Żelazną krainę". Miałam wrażenie, że jest napisane nieco bardziej infantylnie, ale w końcu ma ono opowiadać historię Lutie-Loo, prawda? Nie będę dawała specjalnej oceny temu opowiadaniu, ponieważ wydaje mi się, że nie ma to większego sensu. Chociaż gdybym została do tego zmuszona to mogłoby to być 10 różyczek...


W każdym razie, to już chyba wszystko!

Dziękuję wam bardzo za poświęcenie swojego czasu na przeczytanie tejże recenzji. Pamiętajcie, że jak zawsze kiedy już przeczytacie - możecie podzielić się ze mną swoją opinią - w wiadomościach prywatnych, albo komentarzu na dole! Wszystko przeczytam i bardzo chętnie podejmę się jakiejś literackiej dyskusji!


A teraz życzę wam już:

Miłego czytania!


Melanie Rose

4.06.2021r.

3 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page